środa, 17 września 2008

ona i ja

...bo ona i ja ... no bo my... my to się nigdy nie rozumiałyśmy

(ona to matematyka - ja to ja)

obie miałyśmy inne poglądy na moją rzeczywistość....

już od samej podstawówki miałam świadectwa z czerwonymi paskami ...
od góry do dołu piątki ...za wyjątkiem matematyki ...

później już nie było tak doskonale niemniej radziłam sobie .... moje drogi z matematyką rozeszły się na dobre w drugiej klasie liceum ...

chodziłam - co oczywiste - do klasy humanistycznej ..(bo ja to humanistką jestem do szpiku kości i zdecydowanie bardziej wolę pisać cudnie pachnący, bordowy kwiat o lśniących aksamitnych płatkach niż po prostu - banalnie - róża) ... (a dygresje - wszelakie - wrzucane to tu, to tam - to po prostu uwielbiam)

no ale wracając do matematyki... moją licealną wychowawczynią była pani od matematyki... która uparła się, - do dziś zresztą nie wiem dlaczego - by udowodnić mi że ona tu rządzi ... udowadniała mi to przy okazji każdego sprawdzianu .. (udowodnienia kończyły się niezmiennie oceną ndst)
wreszcie rodzice postanowili (w genialności swych umysłów), że należałoby załatwić mi jakieś korepetycje ... no i załatwili .... korepetycji udzielał mi cudowny człowiek - starszy przedwojenny pan - który sprawił, że ja naprawdę zaczynałam rozumieć o co w tym wszystkim chodzi ... zaczynałam rozumieć matematykę....

i wtedy po kolejnej klasówce kiedy okazał o się, że idzie mi lepiej pani od matematyki poprosiła bym została w klasie po lekcji - a następnie zaproponowała mi korepetycje ..... u swojego męża (także matematyka uczącego w naszej szkole) .... i co zrobiło głupie 16 letnie dziecko pozbawione instynktu samozachowawczego, wierzące, że teraz kiedy co nieco rozumiem to nie będzie już tak źle na tej matematyce .... otóż powiedziałam tej pani, że ja już mam korepetytora , że jest nim ten pan X ....
od tego dnia miałam przechlapane ... bo pan X - jak się dowiedziałam po fakcie - był wrogiem publicznym małżeństwa matematycznego.....

efektem mej durnej prawdomówności była 2 z każdej kartkówki - że bo jedynek wtedy nie było)

kolejnym etapem zmagań był egzamin komisyjny (gdzie komisją było znane już wszystkim małżeństwo matematyków) .. na egzaminie tym dostałam do rozwiązania zadania z klasy matematyczno-fizycznej - zadania olimpiadowe, ale o tym także dowiedziałam się dużo później ...
.. po prostu brak słów.....no i oczywiście brak promocji do 3 klasy ...

ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ... połowa koleżanek z mojej klasy (tej pierwszej) skończyła jako nauczycielki ... a ja jakoś nie za bardzo rozumiem to dość specyficzne środowisko...

moją nowa klasę matematycznie przejęła pani, która zrozumiała że jesteśmy klasą humanistyczna i cudów od nas wymagać nie można ...

a na świadectwie maturalnym z matematyki mam czwórkę ...

Brak komentarzy:


liczniki